Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 030.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiodąc za sobą korowód czarnych myśli, przez ciemne ulice i przez jasno-oświetlone ulice i do dwóch jaśniejących rzęsistem światłem barów i napowrót do domu, gdzie zasiadł w sklepie za kontuarem i gdzie otoczyły go natrętnym rojem, niby sfera dzikich, zgłodniałych psów. Zamknął sklep i, zagasiwszy gaz, zabrał je z sobą na górę, cały ten orszak, okropny dla człowieka, udającego się na spoczynek.
Żona już się była położyła, a jej zażywna postać, rysująca się niewyraźnie pod kołdrą, z głową zatopioną w poduszkach, przedstawiała uosobienie senności, świadczącej o doskonale zrównoważonej duszy. Wielkie jej oczy, szeroko otwarte, patrzały nieruchomo, odcinając się czarnością od śnieżnej białości pościeli. Nie poruszyła się, gdy mąż wszedł.
Miała ona zawsze doskonałą równowagę ducha. Przekonanie, że niewarto rzeczy zgłębiać do gruntu stanowiło jej siłę i mądrość. Ale jednak nieprzerwane milczenie męża gnębiło ją. Działało jej poprostu na nerwy. Nie poruszając się, wyrzekła spokojnie:
— Zakatarzysz się, chodząc tak w samych skarpetkach.
Słowa jej, pochodzące z troskliwości żony i przezorności kobiecej, zaskoczyły znienacka pana Verloka. Zostawił na dole buty, ale zapomniał włożyć pantofli i chodził po sypialni cicho na podeszwach, jak niedźwiedź w klatce. Na głos żony stanął, spojrzał na nią i wpatrywał się tak długo bezmyślnem spojrzeniem lunatyka, że aż poruszyła się mimowolnie. Ale nie podniosła czarnej głowy,