Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Policya nie jest od tego — objaśniła pani Verlokowa, przyśpieszając kroku.
Twarz chłopca przeciągnęła się. Rozmyślał. A im więcej rozmyślał, tem niżej opadała mu dolna warga.
— Nie jest od tego? — powtórzył. Nie jest od tego?
Utworzył on sobie jakieś idealne pojęcie o policyi, uważając ją za instytucyę do walki ze złem. Kochał czule każdego człowieka w niebieskim mundurze i ufał mu bezgranicznie. Oburzyła go teraz ta dwuznaczność członków policyi. Bo Stevie sam był szczery i otwarty. W przeciwieństwie do siostry, chciał zbadać rzecz do gruntu. Zapytał gniewnie i wyzywająco:
— Więc od czegóż oni? Winnie... Powiedz mi. Od czego są?
Winnie nie lubiła dysput. Ale, obawiając się zbytniego przygnębienia chłopca z tęsknoty za matką, nie uchyliła się od objaśnień. Odpowiedziała mu w formie może niezupełnie nieodpowiedniej dla żony pana Verloka, delegata Centralnego Czerwonego Komitetu, osobistego przyjaciela wielu anarchistów.
— Nie wiesz od czego jest policya, Stevie? Policya pilnuje, żeby nikt nie zabrał nic tym, którzy coś mają.
Nie wyrzekła słowa „kraść” — bo ten wyraz drażnił chłopca. Stevie był do przesady uczciwym. Niektóre zasady moralne wpajano mu usilnie — dlatego właśnie, że był trochę „dziwny”, a sama wzmianka o występku przepełniała go zgrozą. Ła-