Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 015.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zła, tylko, jak zwykle, wzruszenie odjęło mu mowę. — Bąkał, stojąc przed oknem.
— Za ciężko... Za ciężko...
Siostra położyła mu rękę na ramieniu.
— Stevie! Siadaj natychmiast na kozioł, i nie waż się zeskakiwać!
— Nie! Nie! Idę... Muszę iść...
Usiłując wytłomaczyć tę konieczność, bełkotał coraz niewyraźniej. Nietrudno mu też było dotrzymać kroku staremu, podrygującemu koniowi. Ale siostra, powtórzyła stanowczo rozkaz.
— Także pomysł! Kto kiedy słyszał coś podobnego. Biedz za dorożką!
Matka, strwożona i bezradna w głębi wehikułu, powtarzała błagalnie.
— Nie pozwalaj mu, Winnie. Zabłądzi... Nie pozwalaj mu...
— Naturalnie. Co więcej jeszcze! Pan Verlok bardzo się zmartwi, gdy się dowie o takiem głupstwie, Stevie, mogę cię upewnić...
Myśl o zmartwieniu pana Verloka, jak zwykle, wywarła na uległy charakter chłopca pożądane wrażenie: zaniechał oporu i wdrapał się na kozioł, z wyrazem rozpaczy na twarzy.
Dorożkarz zwrócił ku niemu wielkie, rozognione oblicze.
— Nie probój na drugi raz takich głupich figlów, chłopcze...
I jechał dalej, rozmyślając nad tem, co się zdarzyło. Ale, choć długie lata, spędzone na koźle, przyćmiły żywość jego umysłu, miał o tyle zdro-