Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jednak poświęcił całe półgodziny, na wysłuchanie o mojej bardzo drobnej płotce — wtrącił dyrektor.
— Małej? Hm! To szkoda żeś pan nie odłożył tego na inny czas... Ten człowiek jest zupełnie wyczerpany. Czuję to, gdy się opiera na mojem ramieniu... Ale proszę, czy on jest zupełnie bezpieczny na ulicy? Dziś popołudniu, Mullins puścił w ruch swoich ludzi. Pod każdą latarnią sterczy policyant, a co drugi człowiek, którego spotkaliśmy, to zdeklarowany „szpicel“. To mu będzie działało na nerwy. Więc pytam, czy te łotry zagraniczne nie poczęstują go jakim pociskiem — co? Byłoby to narodową katastrofą. Kraj nie może obejść się bez niego...
— Nie mówiąc już o panu. Bo przecież wspiera się na pańskiem ramieniu — zauważył spokojnie dyrektor. — Poszlibyście obaj razem...
— Dla młodego człowieka, byłby to łatwy sposób przejścia do potomności. Nie tak wielu angielskich ministrów zginęło z rąk skrytobójcy, żeby taki wypadek przeszedł bez śladu. Ale, mówiąc bez żartów...
— Obawiam się, że, chcąc przejść do historyi, będziesz pan musiał na to popracować... I, mówiąc bez żartów, jedyne niebezpieczeństwo, jakie wam obu grozi, to przepracowanie.
Sympatyczny sekretarz zachichotał, olśniony spokojnem, badawczem spojrzeniem dyrektora. Gdzieś w oddali, w korytarzu rozległo się gwałtowne dzwonienie, i młodzieniec nadstawił uszu.