Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 101.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie na inspektorze. Za wiele miał bystrości i za wiele wiedział, żeby ją uważał za czczą przechwałkę. Mrok, panujący w wąskiej uliczce, nabrał złowrogiego zabarwienia od ciemnej, wątłej postaci, opartej o mur, mówiącej słabym, a pewnym siebie głosem. Czerstwa, bujna żywotność naczelnego inspektora, charłactwo tamtego człowieka, tak widocznie niezdolnego do życia, były same w sobie już złowieszcze: bo taki nędzny człowiek, jak profesor, nie może dbać o życie. A nad inspektorem życie miało tak potężną władzę, że nowy spazm mdłości zrosił potem jego czoło. Odgłosy życia miejskiego, stłumione echo kół na ulicach dochodziły do zaułka, znajome i miłe. Inspektor był człowiekiem. Ale był mężczyzną i nie mógł przepuścić takich słów bez odpowiedzi.
— To, co pan mówisz, dobre jest do straszenia dzieci — wyrzekł surowo i spokojnie, bez przesadnej wzgardliwości. — Znajdę pana, gdy zechcę... innym razem.
— Lepsza sposobność nie trafi się nigdy odrzekł anarchista. — Dla człowieka silnych przekonań piękna to okazya do poświęcenia. Nie ma nawet kota w pobliżu, a te stare domy, przeznaczone na zburzenie, runą odrazu, tam gdzie pan stoisz... Mniejszym kosztem nie weźmiesz mnie pan nigdy...
— Sam pan nie wiesz do kogo mówisz — odrzekł stanowczo inspektor. — Gdybym teraz usiłował cię uwięzić, byłbym takim samym jak ty szaleńcem. Ja wiem czego chcę. Wiem, że ostatecznie, my będziemy górą. Ale niech mnie dyabli porwą, jeżeli wiem, czego wy chcecie!... — dodał wzgardli-