Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 095.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

scowy policyant w mundurze spojrzał z pod oka i rzekł z prostotą:
— Leży tu cały. Do ostatniego kawałka. To była robota!
On pierwszy przybiegł na miejsce wybuchu. Opowiedział znowu całe zdarzenie. Mignęło coś, nakształt błyskawicy, wśród gęstej mgły. Stał wtedy przy domku odźwiernego i rozmawiał z nim. Wstrząśnienie niemal go ogłuszyło. Popędził między drzewami w kierunku obserwatoryum.
— Ile mi sił starczyło — powtórzył dwukrotnie.
Naczelny inspektor Heat pochylił się nad stołem, powoli, ze zgrozą. Szpitalni posługacze odwinęli rogi opony i odsunęli się. Oczy inspektora wpatrywały się pilnie w ten stos pomieszanych szczątków, jakby pozbieranych w jatce i sklepie gałganiarza.
— Użyliście łopaty przy tej robocie — zauważył, widząc drobne ziarnka żwiru, odłamki brunatnej kory i cienkie drzazgi podruzgotanego drzewa.
— Niemożna było inaczej, w jednem miejscu — objaśnił policyant. — Posłałem odźwiernego po łopatę. Kiedy posłyszał, że skrobię ziemię, oparł się głową o drzewo i rozchorował się jak pies...
Inspektor, pochylając się ostrożnie nad stołem, stłumił przykre łaskotanie w krtani. Piorunująca siła, która ludzkie ciało zamieniła na stos jakichś nieokreślonych strzępów, robiła na nim wrażenie niemiłosiernego okrucieństwa, pomimo, że rozum tłomaczył, iż skutek musiał być piorunujący, jak błyskawica. Ten człowiek, ktokolwiek był, poniósł