Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 074.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ossiponowi tchu zabrakło.
— Czy to ma znaczyć, że dalibyście nawet... szpiclowi, gdyby zażądał waszego towaru?
Człowieczek w okularach uśmiechnął się blado.
— Niech tylko przyjdzie i spróbuje, a zobaczy — odrzekł. Oni mnie znają, ale i ja także znam ich wszystkich. Nie przyjdą oni do mnie — nie...
Wązkie, sine wargi zacięły się. Ossipon nacierał dalej:
— Ale mogliby kogo nasłać, zastawić na was pułapkę. Czy rozumiecie? Wydobyć od was materyał, a potem, mając w ręku dowód, uwięzić was.
— Dowód? Na co? Może na to, że wyrabiam materyały wybuchowe, nie mając pozwolenia?
Wyrzekł to z pogardliwem szyderstwem, lecz wyraz wychudłej, chorobliwej twarzy pozostał bez zmiany.
— Wątpię, czy który z nich miał ochotę podjąć się aresztowania. Nie zdaje mi się, by znaleźli takiego. Nawet wśród najdzielniejszych. Ani jeden.
— Dlaczego? — nastawał Ossipon.
— Bo wiedzą, że ja nie rozstaje się nigdy z ostatnią garstką mego towaru. Mam go zawsze przy sobie.
Dotknął zlekka ręką surduta i dodał:
— W grubej, szklanej flaszce...
— Tak mi mówiono — odpowiedział Ossipon, z odcieniem podziwu. — „Ale nie wiedziałem że oni...
— Oni wiedzą — przerwał mu mały człowieczek, opierając się o grzbiet krzesła, górujący nad jego drobną główką. — Nie zaaresztują mnie nigdy,