Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oceniał on tę kobietę i miał dla niej pewien rodzaj uczucia, a to wzmagało jeszcze jego duchową udrękę. Kiedy żona umilkła, poruszył się niespokojnie i rzekł:
— Od kilku dni jestem trochę cierpiący…
Mogło to być wstępem do zwierzeń, lecz pani Verlokowa opuściła głowę na poduszki i, patrząc w sufit, zaczęła mówić:
— Ten chłopiec zadużo tu słyszy. Gdybym była wiedziała, że oni zejdą się wieczorem, byłabym dopilnowała, żeby poszedł spać jednocześnie ze mną. Zupełnie stracił głowę, bo usłyszał jak mówili o ludziach, którzy się żywią ciałem i krwią ludzką. Poco to mówić takie rzeczy?
W głosie jej dźwięczała wzgardliwa niechęć.
— Zapytaj o to Karola Jundta — warknął mąż dziko.
Pani Verlokowa orzekła stanowczo, ze Karol Jundt jest „obrzydliwie stary“. Wyraziła jednocześnie swą sympatyę dla Michelisa. O barczystym Ossiponie, w którego obecności czuła zawsze pewien niepokój, maskując go kamienną obojętnością, nie rzekła nic. Zaczęła znowu mówić o bracie, przedmiocie jej pieczołowitości i troski od lat tylu.
— On nie może słuchać tego, co się tu mówi. On myśli, że to wszystko święta prawda. Nie wątpi o tem. Doprowadza go to do wściekłości.
Pan Verlok milczał.
— Stevie patrzył na mnie, jakby mnie nie poznawał, kiedy zeszłam na dół. Serce mu biło