Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 065.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szybami, na których opierał czoło. I nagle, pojawiła mu się wygolona, dowcipna twarz pana Włodzimierza, niby różowa pieczęć na tle groźnych ciemności.
Widzenie było tak wyraźne, że pan Verlok odskoczył od okna i zapuścił ze zgrzytem roletę. Patrzył na powracającą żonę, gdy się kładła do łóżka z niezmąconym spokojem i uczuł się beznadziejnie osamotnionym na świecie. Pani Verlokowa wyraziła zdziwienie, że go zastaje jeszcze nie w łóżku.
— Trochę mi niedobrze — szepnął, przesuwając ręką po spotniałem czole.
— Zawrót głowy?
— Tak… Niedobrze mi.
Pani Verlokowa, ze spokojem doświadczonej małżonki wyraziła swoje zapatrywanie co do powodów cierpienia, i zaproponowała zwykłe lekarstwa; ale mąż, stojąc nieruchomo na środku pokoju, pochylił głowę ze smutkiem.
— Dostaniesz kataru, stojąc bez butów — zauważyła.
Pan Verlok zdobył się na wysiłek, rozebrał się i położył do łóżka. Na dole, w cichej, wąskiej uliczce, rozległy się miarowe kroki przed domem i skonały w dali, bezpowrotnie, jak gdyby przechodzień wybrał się w podróż na całą wieczność; a senne tykotanie zegara w sieni słychać było wyraźnie w sypialni.
Pani Verlokowa, leżąc na wznak i wpatrując się w sufit, zrobiła uwagę:
— Bardzo mały dziś był obrót w sklepie.