Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 063.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem żony ograniczała się zwykle do mruknięcia po śniadaniu:
— Moje buty!
A to było raczej wskazówką, niż wyraźnem żądaniem, lub rozkazem. Pan Verlok spostrzegł teraz ze zdumieniem, że właściwie nie wie, co powiedzieć chłopcu. Stał, milcząc, na środku pokoju i patrzył. I pomyślał zadziwiony, że musi opiekować się tym chłopcem… Dotąd nie zastanawiał się nawet nad jego istnieniem.
Stanowczo nie wiedział jak do niego przemówić. Stevie wywijał rękoma i mruczał, chodząc na około stołu w kuchni, niby podrażnione zwierzę w klatce. Zapytanie: „Czy nie lepiej żebyś poszedł spać?“ nie zrobiło na nim żadnego wrażenia, więc pan Verlok przestał przyglądać się szwagrowi i odszedł ociężałym krokiem, unosząc pudełko z pieniędzmi. Przystanął chwilę na schodach i zamyślił się nad tem co mu dolega. Ale rozmyślaniom jego przeszkadzał odgłos nieustannego chrapania. Odgłos ten dochodził z pokoju świekry. Jeszcze jedna, o której trzeba myśleć, przemknęło mu przez głowę — i z tą myślą wszedł do swej sypialni.
Pani Verlokowa spała, pomimo lampy palącej się jasno na stoliczku obok łóżka. Światło z pod abażuru padało na białą poduszkę i zatopioną w niej głęboko głowę z zamkniętymi oczyma, i ciemnemi włosami, przeplatanymi na noc w warkocze. Obudziła się na wołanie:
— Winnie! Winnie!…
Zrazu nie poruszyła się, patrząc spokojnie na pudełko z pieniędzmi w ręku pana Verloka. Ale