Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 022.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ności wszelkich ludzkich wysiłków. Bo pan Verlok nie był pozbawiony inteligencyi.
— Obojętny i ociężały, jak dobrze utuczony karmnik, szedł, stąpając ciężko, nogami obutemi w błyszczące buty. Można go było wziąć za zamożnego rzemieślnika, zajętego interesami zawodowymi: mógł być równie dobrze fabrykantem ram jak ślusarzem, lub majstrem jakiegoś innego rzemiosła. A jednak było w nim coś, czego żaden rzemieślnik nie może nabyć w swej zawodowej pracy, choćby nawet wykonywanej niekoniecznie uczciwie. Była to jakaś nieokreślona cecha, odznaczająca ludzi, którzy żyją z występków, słabości i szaleństw ludzkiego rodzaju: jakieś piętno, wspólne utrzymującym domy gry i miejsca rozpusty: prywatnym detektywom i agentom wywiadowczym; właścicielom szynkowni i sprzedawcom cudownych środków lekarskich.
— Nie dochodząc do Knightsbridge, pan Verlok skręcił na lewo, z głównej, hałaśliwej ulicy, pełnej omnibusów, dorożek i powozów. Pod kapeluszem, zsuniętym trochę w tył, widać było jego włosy starannie wyszczotkowane i gładko ułożone; bo pan Verlok szedł do… ambasady. Szedł ulicą cichą i majestatyczną. Zdawało się, że tam na tej ulicy, życie upływa według odrębnych praw — że tam nikt nie umiera! Kołatki przy drzwiach połyskiwały świetnym blaskiem, szyby w oknach lśniły się czystością. Wszędzie cisza. Zdala tylko zaturkotał, czasem wózek mleczarza; albo chłopak od rzeźnika powożący z majestatyczną obojętnością woźnicy rydwanu, biorącego udział w igrzyskach olimpijskich, ukazał się, usadowiony wysoko, na wielkich, czer-