Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 020.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
II.

Taki to dom, takie gospodarstwo, taki handel, pan Verlok pozostawił za sobą, wychodząc na miasto o pół do jedenastej rano. Była to dla niego niezwyczajnie wczesna godzina; cała jego osoba roztaczała urok świeżości, jak rosa poranna; granatowy paltot miał niezapięty, buty lśniące; policzki świeżo wygolone aż połyskiwały, a nawet oczy o ociężałych powiekach, wypoczęte po spokojnym śnie nocnym, spoglądały ze względnym ożywieniem. Przez sztachety parku widać było jeźdźców galopujących miarowo; pary kłusujące rytmicznie, lub przejeżdżające stępa; pojedyńczych, samotnych jeźdźców, samotne kobiety, za którymi jechał groom z kokardą u kapelusza, w skórzanym pasie, zapiętym na obcisłej kurtce. Toczyły się dwukonne powozy, wśród nich przemykały się niekiedy wysłane skórą dzikiego zwierza, wiozące kobietę w strojnym kapeluszu. A na wszystko padało specyalne londyńskie słońce, o którem można to jedno powiedzieć, że wygląda,