Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 017.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąc przywiązanie Winifredy do słabowitego chłopca, łagodność i hojność pana Verloka, matka czuła, że biedny Stevie jest zupełnie zabezpieczony na tym niemiłosiernym świecie. A w glębi serca, może i rada była, że Verlokowie nie mają dzieci. Okoliczność ta panu Verlokowi, o ile się zdawało, była zupełnie obojętna, a Winifreda znalazła ujście dla swych macierzyńskich instynktów w uczuciu dla brata, więc może było tak lepiej, dla biednego Stevie.
Bo tego chłopca trudno było zużytkować. Był wątły i ładny, pomimo wątłości i bezmyślnego opuszczenia dolnej wargi. Dzięki przymusowi szkolnemu nauczył się czytać i pisać. Ale jako chłopiec do posyłek nie miał wielkiego powodzenia. Zapominał poleceń: z drogi obowiązku zwracały go łatwo różne pokusy; zabłąkane psy i koty, za którymi gonił przez wązkie sienie, w głąb złowonnych dziedzińców; albo uliczni sztukmistrze, których produkcyom przyglądał się z otwartemi ustami, z wielką szkodą dla interesu tych, co go wysłali z poleceniami; albo uliczne dramaty koni, które upadły na bruk, wywołując z jego ust przeraźliwe krzyki współczucia, mącące zadowolenie tłumu, rozkoszującego się bezpłatnem widowiskiem. Kiedy odprowadził go na bok poważny i troskliwy policyant, okazywało się często, że Stevie zapomniał nietylko polecenia, z jakiem go wyprawiono, ale nawet własnego adresu — chwilowo przynajmniej. Nagle zapytany, zaczynał jąkać się i dławić. Zaniepokojony czemkolwiek, zezował straszliwie. Mimo to jednak nie miewał żadnych ataków (objaw pocieszający);