Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 015.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie posiadała i inne powaby: młodość, pełne, okrągłe kształty, jasną cerę i wyzywającą zagadkową powagę, która jednak nie przeszkadzała jej do rozmowy z lokatorami, prowadzonej przez nich z wielkiem ożywieniem, a z jej strony z niezachwianą uprzejmością. Pan Verlok widocznie wrażliwy był na tyle powabów. Pan Verlok nie był stałym lokatorem. Przyjeżdżał i wyjeżdżał w niewiadomych celach. Zwykle przybywał do Londynu ze stałego lądu. Jadał śniadanie w łóżku i wylegiwał się w pościeli z wyrazem błogiego zadowolenia do południa — niekiedy nawet dłużej. Ale gdy już raz wyruszył z domu, niełatwo powracał. Wychodził późno, a powracał wcześnie, o trzeciej lub czwartej rano; obudziwszy się o dziesiątej, przemawiał wesoło i grzecznie do Winifredy, wnoszącej na tacy śniadanie, ale głos miewał ochrypły i załamywał mu się często, jak głos człowieka, który mówił głośno i z wysiłkiem przez długie godziny. Jego wypukłe, o ciężkich powiekach oczy, spoglądały czule i omdlewająco; kołdrę podciągał pod samą brodę, a ciemne, wielkie wąsy spadały na grube wargi, gotowe zawsze do miodowych żarcików.
Matka Winifredy uważała pana Verloka za bardzo przyzwoitego dżentelmana. Poczciwe kobiecisko w ciągu długiego żywota, spędzonego na rozmaitego rodzaju procederach, utworzyło sobie wyobrażenie „dżentelmana” według typu właścicieli, i gospodarzy eleganckich barów. Pan Verlok zbliżał się do tego ideału — miał ten sam typ.
— Naturalnie, kupimy od matki umeblowanie — oznajmiła spokojnie Winifreda.