Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/328

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Gwałtowny dreszcz ją przebiegł, zanim odpowiedziała niedbale:
    — Od policji. Przyszedł komisarz. Powiedział mi, że się nazywa komisarz Heat. Pokazał mi — —
    Pani Verloc zatchnęła się.
    — Czy wiesz... musieli zgarniać go szuflą...
    Piersi jej falowały od suchych łkań. Ossipon odzyskał głos w jednej chwili.
    — Policja! Czy chcesz przez to powiedzieć, że policja już była? Że komisarz Heat sam przyszedł ci to powiedzieć?
    — Tak — potwierdziła równie niedbałym tonem. — Przyszedł. Mówię ci przecież, że przyszedł. Nie wiedziałam o niczym. Pokazał mi kawałek palta i — — ot tak po prostu zapytał: „Czy pani to zna?“
    — Heat! Heat! I co on potem zrobił?
    Głowa pani Verloc opadła na piersi.
    — Nic. Nic nie zrobił. Poszedł sobie. Policja była po stronie tego człowieka — wyszeptała z rozpaczą. — I drugi też przychodził.
    — Drugi... drugi komisarz, co? — zapytał Ossipon w wielkim podnieceniu głosem bardzo podobnym do głosu przestraszonego dziecka.
    — Ja nie wiem. Przyszedł. Wyglądał na cudzoziemca. Może to był ktoś z ambasady.
    Towarzysz Ossipon ledwie nie zemdlał od tego nowego wstrząsu.
    — Z ambasady! Czy ty wiesz co mówisz? Z jakiej ambasady? Co przez to rozumiesz?
    — No z tej ambasady na Chesham Square. To są ci ludzie, których tak przeklinał. Ja nic nie wiem. Cóż to nas obchodzi!
    — A ten drugi, co on zrobił albo powiedział?