Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się dalej, starając się odgadnąć, jakiego rodzaju okrucieństwom mógł się Verloc oddawać pod pokrywką sennych, spokojnych pozorów małżeńskiego pożycia. To było naprawdę okropne. — Ja rozumiem — powtórzył i pod wpływem natchnienia wyrzekł ze wzniosłym współczuciem: — Nieszczęsna kobieto! — zamiast użyć bardziej poufałego: „kochane biedactwo“, którym to zwrotem zwykle się posługiwał. Ale ten wypadek nie był przeciętny. Ossipon czuł, że dzieje się coś niezwykłego, a jednocześnie nie tracił z oczu wielkości stawki. — Dzielna, nieszczęsna kobieto!
Cieszył się, że ten nowy zwrot przyszedł mu do głowy, lecz poza tym nie mógł nic więcej wymyślić.
— No ale on już przecież nie żyje — to było wszystko na co jeszcze potrafił się zdobyć. Zawarł należytą dozę wrogości w tym ostrożnym wykrzyku. Pani Verloc chwyciła go za ramię w zapamiętaniu.
— Zgadłeś, że on nie żyje — wyszeptała, jakby sobą nie władnąc. — Zgadłeś! Ty zgadłeś co ja musiałam zrobić. Musiałam!
Odcień tryumfu, ulgi, wdzięczności zabrzmiał w nieokreślonym tonie jej słów. Ton tych słów pochłonął całkowicie uwagę Ossipona z uszczerbkiem dla ich treści. Towarzysz Ossipon nie mógł zrozumieć co się dzieje z tą kobietą i dlaczego doprowadziła się do stanu tak szalonego podniecenia. Zadał sobie nawet pytanie, czy ukrytą przyczyną zamachu w Greenwich Parku nie było niefortunne małżeńskie pożycie tych dwojga ludzi. Posunął się tak daleko, że zaczął podejrzewać Verloca, czy aby nie popełnił samobójstwa w sposób tak nadzwyczajny. Naprawdę — myślał — to by tłumaczyło skończony absurd tego faktu. W danych okolicznościach zamach anarchi-