Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyrzutów, ale swoją drogą to twoja sprawka. Zdejmże ten przeklęty kapelusz. Nie mogę na to pozwolić abyś teraz wyszła, kochanie — dodał łagodniej.
Umysł pani Verloc uczepił się jego słów z chorobliwą uporczywością. Ten człowiek nie pozwoli jej wyjść — ten sam człowiek, który zabrał sprzed jej oczu Steviego aby go zamordować w jakiejś miejscowości... nie pamiętała jej nazwy. Naturalnie że nie pozwoli jej wyjść. Teraz, kiedy zamordował Steviego, nigdy już nie wypuści jej z domu. Będzie chciał ją trzymać przy sobie — za darmo. I rozprzężony umysł pani Verloc zaczął działać pod wpływem tego charakterystycznego rozumowania, które miało siłę jakiejś obłędnej logiki. Mogłaby przesunąć się obok męża, otworzyć drzwi, wybiec na ulicę. Ale on by rzucił się za nią, schwytałby ją wpół, wciągnąłby ją z powrotem do sklepu. Mogłaby go drapać, kopać, gryźć — mogłaby także pchnąć go nożem; ale na to trzeba mieć nóż. Pani Verloc siedziała nieruchomo we własnym domu, zasłonięta czarną woalką jak zamaskowany, tajemniczy gość o nieprzeniknionych zamiarach.
Wielkoduszność pana Verloca miała granice. Żona doprowadziła go w końcu do ostateczności.
— Czemu się nie odezwiesz? Ty to masz sposoby, żeby człowiekowi dokuczyć. Jeszcze jak! Potrafisz udawać głuchą i niemą. Dałaś mi się już nieraz we znaki. A ja właśnie dzisiaj tego nie zniosę. Przede wszystkim zdejm tę psiakrew woalkę. Człowiek nie wie czy mówi do mumii czy do żywej kobiety.
Zbliżył się i wyciągnąwszy rękę, zdarł żonie woalkę, odsłaniając nieporuszoną twarz, o którą