Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

glądała niepewnie. Widać stracił chwilowo głowę, zastraszony okrutnym wybrykiem pana Władimira. Ale cóż w tym dziwnego, gdy mężczyzna mający już po czterdziestce wpada w rozterkę ze strachu przed utratą posady, szczególniej jeśli jest tajnym agentem politycznym i jeśli się czuł zupełnie bezpieczny, świadom swych niepoślednich walorów oraz szacunku wysoko postawionych osobistości. Więc nie można było panu Verlocowi się dziwić.
A teraz wszystko skończyło się katastrofą. Pan Verloc panował nad sobą, ale nie był pogodny. Tajny agent, który przez zemstę zrywa z tajnością i chełpi się publicznie swymi czynami, staje się przedmiotem zaciekłego, krwiożerczego oburzenia. Nie przesadzając grożących mu niebezpieczeństw, pan Verloc starał się uwydatnić je plastycznie przed żoną. Powtórzył, że nie ma zamiaru pozwolić aby rewolucjoniści go sprzątnęli.
Spojrzał żonie prosto w oczy. Rozszerzone źrenice Winnie przyjęły jego wzrok w bezdenne swe głębie.
— Zanadto cię na to kocham — rzekł z krótkim, nerwowym śmiechem.
Lekki rumieniec zabarwił śmiertelnie bladą, nieruchomą twarz pani Verloc. Wizje przeszłości już ją opuściły; nie tylko usłyszała, ale i zrozumiała słowa wypowiedziane przez męża. Były tak rażąco sprzeczne ze stanem jej ducha, że tchu jej zbrakło na chwilę. Stan jej ducha odznaczał się chwalebną prostotą, ale brakowało mu równowagi, ponieważ Winnie była opanowana przez jedną jedyną myśl. Ta myśl przeniknęła do każdego włókna jej mózgu. Oto człowiek, z którym żyła bez wstrętu przez siedem lat, zabrał jej „biednego chłopca“ aby go zabić;