Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

u samego źródła, jakby przesunięto jej po oczach rozpalonym do białości żelazem. Jednocześnie zaś jej serce, stwardniałe, zastygłe w kawał lodu, przejmowało ją wewnętrznym drżeniem i ścięło mroźną, nieruchomą zadumą rysy zwrócone ku bielonej ścianie — na której nie było napisu. Gdy Winnie odrzucała filozoficzną swą powściągliwość, usposobienie jej było macierzyńskie i gwałtowne; ponosiło ją teraz i sprawiało, że myśli kłębiły się w jej nieruchomej głowie. Myśli te wcielały się raczej w obrazy niż w słowa. Pani Verloc była dziwnie małomówna i w życiu domowym, i w stosunku do klientów. Ze wściekłością i przerażeniem kobiety oszukanej widziała teraz przed sobą całe swe życie w wizjach związanych głównie z egzystencją Steviego, ciężką od samego początku. Życie Winnie było przeniknięte jednym celem i natchnione jedną szlachetną myślą, podobnie jak te nieliczne żywoty, które wycisnęły piętno na myślach i uczuciach rodzaju ludzkiego. Ale obrazy przesuwające się przed panią Verloc nie były ani wspaniałe, ani imponujące. Widziała siebie kładącą chłopca do łóżka przy jednej świeczce, na opustoszałym poddaszu wielkiej kamienicy mieszczącej prawie same sklepy i biura, ciemnej u góry i jarzącej się na poziomie ulicy od świateł i kryształowych szyb. Ten handlowy przepych był jedyną wspaniałością w wizjach pani Verloc. Potem zobaczyła siebie czeszącą chłopca, wiążącą mu fartuszek (sama chodziła wówczas jeszcze w fartuszku); zobaczyła jak małe, przerażone stworzonko pociesza drugie trochę mniejsze i jeszcze bardziej przerażone; poczuła razy, przed którymi często własną głową zasłaniała Steviego; poczuła straszny wysiłek, z jakim podparła kiedyś zamknięte drzwi, aby ochronić