Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie, dał wyraz tej wierności, odwracając się do żony ze słowami:
— Gdyby nie myśl o tobie, byłbym złapał za gardło tego wściekłego bydlaka i wpakował go w ogień na kominku. Dałbym sobie radę jak nic z tym różowiuchnym, wygolonym...
Pan Verloc nie dokończył zdania, jakby końcowe słowo żadnych wątpliwości nie nasuwało. Po raz pierwszy w życiu zwierzał się żonie, kobiecie pozbawionej ciekawości. Osobliwość tego faktu oraz siła i ważkość uczuć pobudzonych ową spowiedzią wymazały doszczętnie z jego pamięci los Steviego. Istnienie jąkającego się chłopca, wypełnione lękiem i oburzeniem oraz gwałtowny jego koniec znikły na pewien czas ze świadomości pana Verloca. Dlatego też został zaskoczony szczególnym wyrazem oczu Winnie. Nie były błędne ani roztargnione, ale baczny ich wzrok zrobił na panu Verlocu wrażenie dziwaczne i przykre, ponieważ tkwił jakby gdzieś poza jego osobą. To wrażenie podziałało nań tak silnie, że się obejrzał. Nie było za nim nic oprócz bielonej ściany. Wzorowy małżonek Winnie Verloc nie ujrzał na tej ścianie żadnego napisu. Zwrócił się znowu do żony, powtarzając z naciskiem:
— Byłbym go chwycił za gardło. Gdyby nie pamięć o tobie, jakem żyw, przydusiłbym łotra porządnie, nimbym go puścił. I nie myśl że wołałby na policję. Nie śmiałby wołać. A rozumiesz dlaczego?
Mrugnął znacząco.
— Nie — rzekła bezdźwięcznie pani Verloc, wcale na niego nie patrząc. — O czym ty mówisz?
Wielkie zniechęcenie — skutek fizycznego wyczerpania — ogarnęło pana Verloca. Miał dzień pełen wrażeń; nerwy jego były przemęczone do