Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w końcu najszaleńszy sposób pozbycia się jej wydaje się aktem mądrości.
Na myśl o pierwszym sekretarzu potężnej ambasady pan Verloc zatrzymał się we drzwiach i patrząc z góry w głąb kuchni z gniewną twarzą i zaciśniętymi pięściami, powiedział do żony:
— Ty nie wiesz z jakim ja bydlęciem musiałem się porać.
Obszedł znów naokoło stołu; znalazłszy się z powrotem u drzwi, przystanął, spoglądając nienawistnie z wysokości dwóch schodków:
— Ten bałwan, ten kpiarz — groźny bydlak bez piątej klepki... Żeby po tylu latach!... takiego człowieka jak ja! Przecież to była gra bardzo dla mnie niebezpieczna. Ty nie wiedziałaś o niczym. I tak być powinno. Po co miałem ci mówić, że przez tych siedem lat odkądeśmy się pobrali, byłem każdej chwili narażony na żgnięcie nożem. To się po mnie nie pokaże, żebym dręczył kobietę, która jest do mnie przywiązana. Nie powinnaś była o tym wiedzieć.
Pan Verloc w przypływie gniewu obszedł znowu salonik.
— Jadowita bestia — podjął, znalazłszy się z powrotem u drzwi. — Dla kaprysu wyrzucił mnie na bruk żebym zdechł z głodu. Takiego człowieka jak ja! Widziałem dobrze, że uważa to za świetny kawał. Posłuchaj, Winnie! Wśród najpotężniejszych władców są tacy, którzy tylko dzięki mnie chodzą zdrowi i cali po świecie. Widzisz, kogo masz za męża, moje dziecko!
Spostrzegł, że żona wyprostowała się. Ręce jej w dalszym ciągu leżały wyciągnięte na stole. Pan