Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dała się zupełnie obojętna na siłę tego straszliwego truizmu. Natomiast pan Verloc poczuł się wzruszony. W prostocie ducha spróbował skłonić Winnie do zapanowania nad sobą, podkreślając własne swe prawa.
— No, Winnie, bądźże rozsądna. Co by to było, gdybyś mnie utraciła?
Miał nikłą nadzieję, że jego słowa wywołają okrzyk na usta żony. Lecz ani drgnęła. Odchyliła się nieco w tył i zastygła w zupełnym, nieprzeniknionym bezruchu. Serce pana Verloca zaczęło bić szybciej z rozjątrzenia i jakby niepokoju. Położył rękę na jej ramieniu, mówiąc:
— Dosyć tych głupstw, Winnie.
Nie dała znaku życia. Nie podobna dogadać się z kobietą, której twarzy się nie widzi. Pan Verloc chwycił żonę za ręce, ale były jakby przyrośnięte do twarzy. Pochyliła się naprzód pod jego szarpnięciem i niemal zsunęła się z krzesła. Zaskoczony jej bezsilnością, Verloc starał się posadzić żonę z powrotem, lecz nagle zesztywniała, wyrwała mu się i pobiegła przez salonik do kuchni. To się stało bardzo szybko. Ujrzał przelotnie jej twarz, oczy i wiedział, że nie spojrzała na niego.
Wszystko to wyglądało jak walka o krzesło, bo pan Verloc w mgnieniu oka siadł na nim. Nie zakrył twarzy rękami, ale mroczna zaduma przesłoniła mu rysy. Nie mógł uniknąć więzienia. I unikać go nie chciał. Więzienie było miejscem zabezpieczającym przed bezprawną zemstą równie niezawodnie jak grób, z tą różnicą że więzienie nie wykluczało nadziei. Tedy pan Verloc widział przed sobą najpierw więzienie, a potem szybkie odzyskanie wolności i życie gdzieś za granicą, co już przewidywał na wypadek gdyby mu się nie powiodło. No więc nie