Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prawdę powiedziawszy, pan Verloc nie czekał na odpowiedź, lecz wyszedł zaraz z domku a za nim posłuszny Stevie.
Teraz, gdy już było po wszystkim, gdy losy pana Verloca wymknęły mu się z rąk tak szybko i niespodzianie, poczuł że jest straszliwie głodny. Krajał mięso, krajał chleb i pożerał kolację, stojąc przy stole i rzucając od czasu do czasu wzrokiem na żonę. Winnie siedziała wciąż bez ruchu i to przeszkadzało mu posilać się spokojnie. Wrócił do sklepu i podszedł blisko do żony. Jej ból i zasłonięta twarz niepokoiły pana Verloca. Spodziewał się naturalnie, że Winnie będzie bardzo zgnębiona, ale pragnął aby się opanowała. Potrzebował jej pomocy i jej oddania wobec nowych warunków, z którymi już się pogodził w swym fatalizmie.
— Nie ma na to rady — rzekł tonem ponurego współczucia. — No, Winnie, trzeba myśleć o jutrze. Będziesz musiała mieć głowę na karku, kiedy mnie zabiorą.
Umilkł. Pierś pani Verloc zakołysała się gwałtownie. Nie wpłynęło to kojąco na pana Verloca; uważał że położenie, jakie się wytworzyło, wymaga od nich obojga spokoju, stanowczości oraz innych cech nie dających się pogodzić z rozprzężeniem ducha właściwym gwałtownemu bólowi. Pan Verloc miał serce wrażliwe; wracając do domu, postanowił uszanować w całej rozciągłości siostrzane uczucia żony. Ale nie rozumiał ani rodzaju tych uczuć, ani ich siły. Należało mu to wybaczyć, bo musiałby przestać być sobą, aby pojąć miłość Winnie do brata. Czuł się zaskoczony, rozczarowany, i to ujawniło się w jego słowach pewną szorstkością tonu.