Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z palta Steviego, bo Winnie, jego siostra i opiekunka, usłyszała głos męża:
— Nie miałem pojęcia że przyszło jej do głowy coś podobnego.
I znów przez jakiś czas pani Verloc słyszała tylko szepty, których tajemniczość mniej była dla niej koszmarna niż straszliwe insynuacje słów. Teraz z kolei głos komisarza Heata rozległ się po drugiej stronie drzwi:
— Pan musiał być chyba szalony.
A głos pana Verloca odrzekł jakby z mroczną wściekłością:
— Byłem szalony przez jaki miesiąc, ale teraz już nie jestem szalony. To przeszło. Wyciągnę wszystko na jaw i niech się dzieje co chce.
Zapadła krótka cisza, a potem prywatny obywatel Heat mruknął:
— Co pan wyciągnie na jaw?
— Wszystko — krzyknął pan Verloc i natychmiast zniżył głos do szeptu.
Po chwili znów mówił głośniej:
— Zna mnie pan od wielu lat i przekonał się pan, że jestem użyteczny. Pan wie że byłem zawsze człowiekiem uczciwym. Tak, uczciwym.
Ten apel do dawnej znajomości musiał komisarz uznać za bardzo niesmaczny. W głosie jego zabrzmiała przestroga.
— Niech pan nie polega tak bardzo na tym co panu obiecano. Gdybym był na pana miejscu, postarałbym się zwiać. Nie sądzę, abyśmy pana ścigali.
Rozległ się krótki śmiech pana Verloca.
— Ach tak, pan ma nadzieję, że inni pana wyręczą i uporają się ze mną — co? Nie, nie, teraz się