Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naprawdę dziwne. Bo tamto skradzione palto ma pod spodem wszytą etykietę z waszym adresem wypisanym wiecznym atramentem.
Pani Verloc pochyliła się nad ladą z cichym okrzykiem.
— To palto mojego brata!
— Gdzie jest pani brat? Czy mógłbym go zobaczyć? — spytał porywczo komisarz. Pani Verloc pochyliła się trochę niżej nad ladą.
— Nie. Nie ma go tu. Ten adres napisałam ja sama.
— A gdzie jest obecnie pani brat?
— Pojechał na wieś do... do znajomego.
— To palto pochodzi ze wsi. A jak się nazywa ten znajomy?
— Michaelis — wyznała pani Verloc lękliwym szeptem.
Komisarz Heat gwizdnął. Oczy mu zabłysły.
— To, to, to. Świetnie. A teraz co do pani brata, jak on wygląda? Tęgi brunet, co?
— Ach nie — wykrzyknęła żarliwie pani Verloc. — To musiał być złodziej. Stevie jest szczupły i jasnowłosy.
— W porządku — rzekł komisarz potakująco. A gdy pani Verloc patrzyła w niego, wahając się między niepokojem i ciekawością, zaczął ją wypytywać. Dlaczego przyszyła ten adres do palta? I dowiedział się że zmiażdżone szczątki, które badał rano z niezmierną odrazą, są szczątkami młodego chłopca, roztargnionego nerwowca, trochę dziwaka i że rozmawiająca z nim, komisarzem, kobieta opiekowała się tym chłopcem od wczesnego dzieciństwa.
— Czy on daje się łatwo podniecić? — zapytał komisarz.