Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niej z tym samym nieprzeniknionym spokojem, który uderzał, nawet zdumiewał klientów sklepu i sprawiał, że goście odwiedzający Verloców trzymali się trochę z daleka z pewnym zdziwieniem. Tak! Pani Verloc obawiała się, że Stevie słyszy różne rzeczy dla niego szkodliwe i oświadczyła to mężowi. Dodała, iż takie rozmowy tylko rozdrażniają Steviego na próżno, bo przecież chłopiec nie może złemu zaradzić. Nikt złemu zaradzić nie może.
Działo się to w sklepie. Pan Verloc nic nie odrzekł. Nie odrzekł nic, choć odpowiedź sama się nasuwała. Ale powstrzymał się od przypomnienia żonie, że pomysł, aby Stevie towarzyszył mu na spacerach, nie wyszedł od nikogo innego tylko od niej. Bezstronnemu obserwatorowi byłby się pan Verloc wydał w owej chwili nadludzki w swej wspaniałomyślności. Zdjął z półki małe tekturowe pudełeczko, zajrzał doń aby sprawdzić czy jego zawartość jest w porządku i położył je zwolna na ladzie. Dopiero wówczas przerwał milczenie aby powiedzieć, że Steviemu na pewno by świetnie zrobiło, gdyby go wysłać na jakiś czas z miasta, tylko że Winnie pewno nie mogłaby bez niego się obejść.
— Nie mogłabym bez niego się obejść — powtórzyła zwolna pani Verloc. — Nie mogłabym bez niego się obejść, kiedy chodzi o jego dobro! Cóż znowu! Naturalnie że mogę bez niego się obejść. Ale on nie ma dokąd pojechać.
Pan Verloc wydobył arkusz brunatnego papieru i kłębek sznurka, przy czym mruknął że Michaelis przebywa na wsi w małej willi. Nie odmówiłby Steviemu pokoju, gdzieby chłopiec mógł nocować. Nikt tam nie przyjeżdża i żadnych rozmów nie będzie. Michaelis pisze książkę.