Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzecz jej drobnych dzieci szylinga, którym siostra Winnie obdarzała go od czasu do czasu. Neale’owa zaczęła więc od zwykłego wstępu, pełzając na czworakach wśród kałuż rozlanych po podłodze, mokra i utytłana, niby jakieś ziemnowodne zwierzę domowe żyjące w popielniku i brudnej wodzie.
— Panu to dobrze na świecie, nic pan nie robi jak jaki hrabia.
I ciągnęła dalej w tym sensie odwieczną, wzruszająco kłamliwą skargę nędzarzy, skargę, która nabierała wiarogodności od okropnego zapachu mydlin i taniego rumu. Pani Neale szorowała z zawziętością, pociągając wciąż nosem i mówiąc bez przerwy. Była najzupełniej szczera. A z obu stron cienkiego, czerwonego jej nosa kaprawe i zamglone oczy tonęły we łzach, albowiem z rana dolegał jej zawsze brak jakiegoś podniecającego środka.
W saloniku pani Verloc powiedziała ze znajomością rzeczy:
— Neale’owa piłuje znów opowiadaniem o swoich drobnych dzieciach. To niemożliwe, żeby wszystkie były takie małe jak twierdzi. Starsze musiały już powyrastać i powinny zabrać się do roboty. Ta gadanina tylko irytuje Steviego.
Odgłos podobny do uderzenia pięścią w stół potwierdził te słowa. Serce Steviego jak zwykle wezbrało współczuciem i chłopiec wpadł w złość, nie znalazłszy w kieszeni szylinga. Nie mogąc ulżyć natychmiast losowi „drobiazgu“ pani Neale, poczuł że to się musi na kimś skrupić. Pani Verloc wstała i poszła do kuchni aby położyć kres „tym głupstwom“. Zrobiła to stanowczo lecz łagodnie. Wiedziała doskonale, że Neale’owa natychmiast po dostaniu pie-