Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czynnych, matka pani Verloc rozpłakała się głośno, jakby zagnana w położenie bez wyjścia; a rozpłakała się dlatego, że ów sekretarz, działając w imieniu swego pracodawcy, poczuwał się do sumiennego wejrzenia w istotne warunki życia petentki. Szczupły i uprzejmy pan spojrzał na matkę pani Verloc jak „rażony piorunem“ i zrejterował ze swego stanowiska, zasypując staruszkę kojącymi uwagami. Nie trzeba się martwić. Statut dobroczynny nie żąda bynajmniej aby wdowy były bezdzietne; kandydatura jej nie jest wykluczona. Ale panowie z komitetu, których dyskrecji można ufać bezwzględnie, muszą być dokładnie poinformowani. Każdy rozumie doskonale że ona (matka pani Verloc) nie chce się stać ciężarem itd. itd. Tu staruszka zaczęła znów płakać jeszcze gwałtowniej ku dotkliwej przykrości sekretarza.
Łzy tej otyłej kobiety w ciemnej, zakurzonej peruce i staromodnej jedwabnej sukni, przybranej festonami z brudnej białej nicianej koronki, były łzami szczerego bólu. Płakała, ponieważ była bohaterska, i pozbawiona skrupułów, i pełna miłości dla obojga swych dzieci. Często poświęca się dziewczyny dla dobra chłopców. W tym wypadku poświęciła Winnie. Przemilczając prawdę, rzucała na córkę potwarz. Winnie była oczywiście niezależna i nie potrzebowała dbać o opinię ludzi, z którymi nigdy nie miała się zetknąć, gdy tymczasem biedny Stevie nie posiadał na świecie nic prócz bohaterstwa swej matki — bohaterstwa wyzbytego ze skrupułów.
Uczucie bezpieczeństwa, jakie staruszka miała po ślubie Winnie, minęło z czasem (albowiem nic nie trwa wiecznie); matka pani Verloc, odosobniona w swym pokoju położonym od strony podwórza, rozpamiętywała nauki płynące z doświadczenia, którego