Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gadkowo. Ale umysł jego nie był pozbawiony niezależności ani rozsądku, choć utracił dawną żywotność wskutek długich, otępiających lat bezruchu i narażania się na niepogodę. Z powagą odrzucił hipotezę, że Stevie jest pijanym łobuzem.
Milczenie, w jakim obie kobiety znosiły ramię w ramię wstrząsy, zgrzyty i brzęki dorożki, zostało naruszone przez wybryk Steviego. Winnie rzekła do matki:
— Zrobiła mama to co chciała. I tylko samej sobie mama podziękuje, jeśli nie będzie się czuła szczęśliwa. A wątpię, żeby mama mogła się czuć szczęśliwa. Bardzo wątpię. Czy mamie było u nas źle? I co też ludzie na to powiedzą, że mama tak się narzuciła dobroczynności?
— Moje dziecko — zawołała żarliwie staruszka, przekrzykując hałas — byłaś dla mnie najlepszą z córek. A co do twojego męża, to...
Zabrakło jej słów na określenie doskonałości pana Verloca i utkwiła starcze, załzawione oczy w dachu dorożki. Potem odwróciła głowę, udając że wygląda przez okno, aby zobaczyć jak prędko posuwają się naprzód. Jechali bardzo wolno tuż przy chodniku. Noc, wczesna, mglista noc, posępna, zgiełkliwa, beznadziejna noc południowego Londynu zaskoczyła staruszkę podczas jej ostatniej jazdy dorożką. W gazowym świetle sklepów o niskich wystawach duże jej policzki gorzały ceglastym rumieńcem pod czarno-fioletową kapotką.
Cera teściowej Verloca pożółkła z wiekiem wskutek skłonności do cierpień wątrobianych, którym sprzyjały utrapienia ciężkiego, udręczonego życia najpierw w stanie małżeńskim a potem wdowim. Pod wpływem rumieńca policzki jej nabierały barwy