Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nej. Naturalnie że to jest krok rewolucyjny. Ale tamci są wprost pozbawieni przyzwoitości. Te ataki osobiste...
— Ja czytam dzienniki — zauważył nadinspektor.
— Ohydne! Prawda? A pan nie ma pojęcia, jakie on mnóstwo roboty musi dzień w dzień odwalić. Sam wszystko załatwia, jakby nikomu nie ufał w sprawie tego rybołówstwa.
— A jednak poświęcił całe pół godziny na rozpatrywanie mojej drobnej sprawy — wtrącił nadinspektor.
— Drobnej! Naprawdę? Bardzo mię to cieszy. Wobec tego szkoda że go pan tym zaprzątał. Ta walka strasznie go dużo kosztuje. Coraz bardziej jest wyczerpany. Czuję to, gdy opiera się na moim ramieniu w drodze do parlamentu. A czy on naprawdę jest na ulicy bezpieczny? Dziś po południu Mullins rozstawił tu swój oddział. Przy każdej latarni sterczy policjant i co drugi człowiek, którego spotykamy po drodze do Palace Yard, jest oczywistym szpiclem. On wkrótce będzie miał tego dosyć. Proszę pana, chyba to niemożliwe aby który z tych zagranicznych łotrów podniósł na niego rękę — jak pan myśli? To by była klęska narodowa. Jakżeby kraj bez niego się obszedł?
— Nie mówiąc już o panu. Przecież on wspiera się na pana ramieniu — zauważył chłodno nadinspektor. — Zginęlibyście obaj.
— Byłby to dla młodego człowieka łatwy sposób przejścia do historii. Zamordowano tak niewielu brytyjskich ministrów, że nie przeszłoby to bez wrażenia. Ale mówiąc poważnie...