Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ska, którą w wolnych chwilach ozdabiał swoją osobą, wybrała dla swego faworyta wyżej wymienione przezwisko. Sir Ethelred słyszał je co dzień z ust żony i córek (przeważnie przy śniadaniu) i uczynił przezwisku ten zaszczyt, że je zaadaptował z powagą.
Nadinspektor był zaskoczony i uradowany.
— Naturalnie że stawię się w parlamencie, aby podzielić się z panem swymi odkryciami, jeśli pan będzie miał chwilę czasu, aby...
— Nie będę miał czasu — przerwał wielki człowiek. — Ale zobaczę się z panem. Teraz też nie mam czasu... Czy panu nikt nie będzie towarzyszył?
— Nikt. Sądzę, że to będzie najlepiej.
Wielki człowiek odchylił głowę tak bardzo, aby nie spuszczać wzroku z nadinspektora, że musiał prawie zamknąć powieki.
— Hm! Aha! A jak pan zamierza... Czy pan się za kogoś przebierze?
— Właściwie to nie! Ale oczywiście zmienię ubranie.
— Oczywiście — powtórzył wielki człowiek jakby z wyniosłym roztargnieniem. Odwrócił zwolna dużą głowę i przez ramię rzucił z ukosa dumnym wzrokiem na ciężki marmurowy zegar, który tykał chytrze i słabo. Złocone wskazówki skorzystały tymczasem ze sposobności i przesunęły się za plecami dostojnika o całych dwadzieścia minut.
Nadinspektor, który nie mógł dojrzeć wskazówek, zdenerwował się trochę w czasie tej przerwy. Lecz wielki człowiek zwrócił ku niemu oblicze spokojne i niezamącone.
— Doskonale — powiedział i umilkł, jakby w zdecydowanej pogardzie dla urzędowego zegara. —