Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic podobnego. Bardzo pana proszę, sir Ethelredzie, niech pan nie tłumaczy sobie mych słów tak niesprawiedliwie dla Heata.
— No więc? Pewno za sprytny?
— I to nie — przynajmniej nie zawsze. To on dostarczył mi podstaw do domysłów. Sam z siebie odkryłem jedynie to, że posługiwał się tym człowiekiem prywatnie. Czy można go za to potępić? On bardzo dawno pracuje w policji. Powiedział mi właściwie, iż musi mieć do pracy jakieś narzędzia. Przyszło mi na myśl, że to poszczególne narzędzie powinno służyć całemu wydziałowi przestępstw specjalnych, zamiast stanowić prywatną własność komisarza Heata. Według mego przekonania obowiązkiem naszego wydziału jest pozbycie się tajnych agentów. Ale Heat pracuje w wydziale od dawna. Zarzuciłby mi, że wypaczam moralność wydziału i szkodzę jego sprawności. Określiłby mój projekt z goryczą jako ochronę zbrodniczej klasy rewolucjonistów. Tak by to osądził.
— No tak. Ale co pan o tym myśli?
— Przede wszystkim chciałbym powiedzieć co następuje: marna to pociecha jeśli stwierdzimy, że jakiś akt gwałtu — uszkodzenie czyjejś własności lub zabójstwo — nie jest wcale dziełem anarchizmu tylko czegoś zupełnie innego, mianowicie pewnej kategorii tolerowanego łotrostwa. Zdaje mi się, że bywa tak znacznie częściej niż przypuszczamy. Dalej widzimy, że istnienie ludzi, pozostających na żołdzie obcych mocarstw, niszczy w pewnej mierze sprawność naszego nadzoru. Szpieg tego rodzaju może sobie pozwolić na większą zuchwałość niż najzuchwalsi ze spiskowców. Jego fach nie podlega żadnym ograniczeniom. Szpieg ma zbyt mało wiary, aby być zdolnym do