Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się oczy — mój stary, ty nie umiesz wcale zachować się na swym stanowisku i ręczę, że wkrótce z niego wylecisz.“
Jakby w wyzywającej odpowiedzi na tę myśl, coś na kształt uprzejmego uśmiechu przewinęło się po wargach nadinspektora. W sposób swobodny i rzeczowy przystąpił znów do szarpania naciągniętej liny.
— A teraz zajmiemy się tym, co pan odkrył na miejscu — rzekł.
— Dłużej klasztora niż przeora — ciągnął komisarz Heat prorocze swe myśli. Ale natychmiast przyszła mu do głowy refleksja, że wysoki urzędnik, nawet „wylany“ (tak sobie to właśnie wyobrażał), w trakcie wylatywania przez drzwi ma jednak dość czasu, aby wymierzyć szpetnego kopniaka któremuś z podwładnych. Nie łagodząc zbytnio bazyliszkowego spojrzenia, rzekł obojętnie:
— Właśnie się do tego zbliżamy, panie nadinspektorze.
— Dobrze. No więc co pan przynosi?
Komisarz, który postanowił z liny zeskoczyć, znalazł się na ziemi, posępny i szczery.
— Przynoszę adres — rzekł bez pośpiechu, wyciągając z kieszeni osmalony strzęp granatowego sukna. — To jest część palta, które miał na sobie człowiek rozszarpany na sztuki. Naturalnie palto mogło do niego nie należeć i mogło nawet być skradzione. Ale takie przypuszczenie odpada, jeśli się spojrzy na to.
Komisarz podszedł do biurka, wygładzając starannie granatowy łachmanek. Zabrał go z odrażającego stosu w kostnicy, bo wiedział, że pod kołnierzem znajduje się czasem nazwisko krawca. Rzadko się to