Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potrzebnie z pełni serca, albowiem uważał za okoliczność bardzo korzystną, że miał w ręku tego człowieka i że będzie mógł go rzucić na pastwę publiczności, w razie gdyby jej się spodobało podnieść ryk oburzenia. Ale nie podobna było przewidzieć, czy publiczność będzie ryczała czy też nie. W danym wypadku zależało to oczywiście od dzienników. Tak czy owak komisarz Heat, zawodowy dostawca materiału do więzień, człowiek o instynktach legalnych, uważał że — według wszelkich zasad logiki — więzienie powinno przypaść w udziale każdemu jawnemu wrogowi prawa. Siła tego przekonania przyprawiła go o nietakt. Pozwolił sobie na krótki, zarozumiały śmiech i powtórzył:
— Panie nadinspektorze, proszę mi pod tym względem zaufać.
Tego już było za wiele dla nadinspektora, który przez półtora roku z górą ukrywał pod wymuszonym spokojem irytację na metody panujące w biurze i na podwładnych. Czuł się niby czworokątny hak, wbity do okrągłej dziury i uważał dzień w dzień za obelgę tę z dawien dawna ustaloną gładką okrągłość, do której człowiek o mniej ostrych i kanciastych kształtach byłby się przystosował z rozkoszą, wzruszywszy parę razy ramionami. Najbardziej mierziło go właśnie to, że musiał brać tyle rzeczy na wiarę. Usłyszawszy śmiech komisarza Heata, odwrócił się szybko na pięcie, jakby go prąd elektryczny odepchnął od okna. Przychwycił na twarzy podwładnego nie tylko ukryte pod wąsami zadowolenie z siebie zrozumiałe w tej chwili, lecz i resztki badawczej czujności w okrągłych oczach. Te oczy na pewno tkwiły przed chwilą w plecach nadinspektora, a teraz spotkały się z jego wzrokiem, zanim wytężona ich uwaga zdążyła ustąpić wyrazowi zwykłego zadziwienia.