Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tyczna jej dobroć nie ścierpiałaby, aby go pozbawiono wolności. Opiekunka Michaelisa miała dlań przywiązanie głębokie, spokojne, ugruntowane. Nie tylko czuła że jest nieszkodliwy, ale wszystkim to opowiadała i stopniowo — przez pomieszanie pojęć — własny pogląd na tę sprawę stał się dla niej niewzruszonym dowodem. Zdawało się po prostu, że ją urzekł potworny wygląd tego człowieka o niewinnych dziecięcych oczach i uśmiechu tłustego anioła. W końcu prawie uwierzyła w jego teorię czasów przyszłych, ponieważ idee Michaelisa nie raziły w niczym jej uprzedzeń. Nie podobał się jej nowy żywioł plutokratyczny w składzie społeczeństwa a uprzemysłowienie jako metoda rozwoju ludzkości wydawało jej się dziwnie odrażające, ponieważ było mechaniczne i nieczułe.
Humanitarne nadzieje łagodnego apostoła nie dążyły do zniweczenia istniejącego porządku rzeczy tylko do jego ruiny ekonomicznej. Opiekunka Michaelisa naprawdę nie rozumiała, jakie zło moralne mogłoby stąd wyniknąć. Przepadłoby całe mnóstwo parweniuszów, których nie lubiła i którym nie ufała; a nie ufała im bynajmniej nie dlatego że coś osiągnęli (bo nie uznawała ich osiągnięć), ale dlatego że grzeszyli głęboką nieznajomością świata, co było zasadniczą przyczyną niedojrzałości ich zapatrywań i jałowości serc. Przepadliby parweniusze wskutek unicestwienia wszystkich kapitałów, lecz wszechświatowa ruina (koniecznie wszechświatowa, jak to zostało objawione Michaelisowi) nie naruszyłaby wartości społecznych. Zniknięcie ostatniej sztuki pieniądza nie mogło dotknąć ludzi na wysokich stanowiskach; opiekunka Michaelisa nie rozumiała, w czym mogłoby zmienić na przykład jej położenie. Wyłuszczyła nad-