Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i ujemnym, szczególniej zaś w ujemnym; przy tym ostre wschodnie wiatry angielskiej wiosny (które służyły jego żonie) pogłębiały w nim zasadniczą nieufność do pobudek rządzących ludźmi i do sprawności ich organizacji. Jałowość pracy biurowej gnębiła go szczególnie w owych dniach tak przykrych dla wrażliwej jego wątroby.
Wstał, rozprostował się w całej długości i krokiem ciężkim, zadziwiającym u człowieka tak szczupłego, ruszył przez pokój ku oknu. Szyby ociekały deszczem, a w dole krótka uliczka, na którą nadinspektor spoglądał, była mokra i pusta, jakby wymieciona nagle do czysta przez wielką powódź. Dzień bardzo był przykry, najpierw zdławiony przez zimną mgłę a teraz pławiący się w zimnej ulewie. Migotliwe, zamazane płomienie gazowych latarni jak gdyby się rozpuszczały w wodnistym powietrzu. A górnolotne pretensje ludzkości, gnębionej haniebną niepogodą, wydawały się beznadziejną, niebotyczną pychą zasługującą na pogardę, zdziwienie i litość.
— Co za ohydny czas! — rozmyślał nadinspektor z twarzą zbliżoną do szyby. — Trwa to już z dziesięć dni; nie, dwa tygodnie, dwa tygodnie. — Na chwilę przestał zupełnie myśleć. Ten absolutny bezwład jego mózgu trwał około trzech sekund. Wreszcie rzekł obojętnie: — Czy kazał pan śledzić tamtego drugiego człowieka wzdłuż linii kolejowej?
Nie wątpił, że wszystko co trzeba zostało zarządzone. Komisarz Heat znał oczywiście do gruntu swój zawód — polowanie na ludzi. A to, o co pytał nadinspektor, było kwestią zwykłej rutyny, której by nie zaniedbał nawet ktoś początkujący. Kilka pytań, zwróconych do urzędników odbierających bilety oraz do tragarzy na obu stacyjkach, dostarczyło zapewne