Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy po raz ostatni wynurza głowę nad powierzchnię wody. Niepojęte tajemnice świadomego istnienia osaczyły komisarza Heata, aż wreszcie doszedł do straszliwego wniosku, że wieki nieludzkich fizycznych tortur i mąk duchowych mogą się zmieścić między dwoma następującymi po sobie mrugnięciami oka. Jednocześnie zaś wpatrywał się uważnie w stół z twarzą spokojną i nieco zatroskaną, niby ubogi klient, który z myślą o tanim obiedzie niedzielnym pochyla się nad czymś co w sklepie rzeźniczym mogłoby ujść za odpadki. A przez cały ten czas wyćwiczona czujność Heata, czujność świetnego detektywa nie gardzącego żadną okazją do zdobycia wiadomości, śledziła bezładną gadaninę policjanta, który bardzo był z siebie zadowolony.
— Miał jasne włosy — stwierdził spokojnie policjant i umilkł na chwilę. — Staruszka, która rozmawiała z sierżantem, zauważyła blondyna wychodzącego z Maze Hill Station. — Znów zamilkł, po czym ciągnął powoli dalej: — A on był właśnie blondynem. Zauważyła dwóch ludzi wychodzących ze stacji po odejściu pociągu. Nie umiała powiedzieć, czy szli razem. Na wyższego mężczyznę nie zwróciła uwagi, ale spostrzegła że ten drugi jest jasnowłosym szczupłym chłopcem i że niesie w ręku blaszankę lakieru.
Policjant urwał.
— Pan zna tę kobietę? — mruknął komisarz ciągle w stół zapatrzony i mignęło mu przez myśl, że trzeba zaraz przeprowadzić śledztwo co do owego człowieka, którego identyczności pewno się nigdy nie stwierdzi.
— Tak. Ona jest gospodynią u celnika emeryta i chodzi czasem do kaplicy w Park Place — rzekł