Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gnałem co sił w nogach — powtarzał raz po raz.
Komisarz Heat nie przerywał mu, zginając się nad stołem ruchem ostrożnym i pełnym obrzydzenia. Dozorca szpitala z pomocą jakiegoś człowieka odchylili rogi płachty i cofnęli się. Oczy komisarza badały szczegółowo ten straszny stos różnych rzeczy, które wyglądały jakby je kto pozbierał w jatkach i u gałganiarzy.
— Pan użył do tego szufli — rzekł Heat, spostrzegłszy trochę drobnego żwiru, małe kawałeczki kory i cząstki potrzaskanego drzewa cieniutkie jak igły.
— W jednym miejscu nie mogłem sobie poradzić — rzekł niewzruszony policjant. — Więc posłałem stróża po szuflę. Kiedy usłyszał jak skrobię ziemię, oparł się o drzewo i zwymiotował.
Komisarz, pochylony ostrożnie nad stołem, opanował przykre uczucie w gardle. Gwałtowny, niszczycielski wstrząs — który uczynił z tego ciała kupę nieokreślonych szczątków — robił na nim wrażenie bezlitosnego okrucieństwa, choć rozum mówił że skutek wybuchu musiał być błyskawiczny. Kimkolwiek był ten człowiek, zginął w jednej chwili; a jednak nie podobna było uwierzyć aby ludzkie ciało doszło do tego stanu, nie wycierpiawszy przedtem niepojętych mąk. Komisarz Heat, obcy fizjologii i jeszcze bardziej obcy metafizyce, wzniósł się przez siłę współczucia, która jest pewną formą strachu, nad pospolite pojęcie o czasie. Błyskawiczny! Przypomniał sobie wszystko co czytał w popularnych książkach o długich, przerażających snach śnionych w chwili przebudzenia; przypomniał sobie, że tonący przeżywa z okropną wyrazistością całe swoje życie, w chwili