Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

fachów. Ton, jakim przemawiał nadinspektor, był tak cierpki, że Heat zacisnął zęby.
A przy tym od rannego śniadania nie miał czasu na jakikolwiek posiłek.
Zaraz po tej rozmowie wyruszył na miejsce wypadku aby rozpocząć śledztwo i wchłonął porządną porcję zimnej, niezdrowej mgły rozwleczonej po parku. Stamtąd udał się do szpitala, a gdy śledztwo w Greenwich dobiegało wreszcie końca, stracił zupełnie apetyt. Nie był przyzwyczajony — jak lekarze — do rozpatrywania z bliska poszarpanych ludzkich szczątków; wstrząsnął nim widok, który odsłonił się przed jego wzrokiem, gdy zdjęto nieprzemakalną płachtę ze stołu znajdującego się w jednym z oddziałów szpitala.
Druga nieprzemakalna płachta okrywała ten stół na kształt obrusa, a jej podniesione końce spoczywały na stożkowatej kupie łachmanów osmalonych i krwawych, zasłaniając po części coś co mogło ujść za surowiec przeznaczony na ucztę dla ludożerców. Trzeba było nie byle jakiej siły ducha żeby się nie cofnąć przed tym widokiem. Komisarz Heat, sprawny urzędnik swego wydziału, wytrwał na stanowisku, ale przez całą minutę nie posunął się naprzód. Miejscowy policjant w mundurze spojrzał z ukosa na stół i rzekł spokojnie z prostotą:
— On tu jest cały. Pozbierałem go co do kawałeczka. A to nie było łatwe.
Ów policjant znalazł się pierwszy na miejscu wybuchu. Zaczął o tym znów opowiadać. Zobaczył we mgle coś na kształt wielkiej błyskawicy. Stał wówczas u drzwi King William Street Lodge, rozmawiając z dozorcą. Wstrząs targnął całym jego ciałem. Rzucił się ku obserwatorium.