Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Całych dwadzieścia sekund musi upłynąć od chwili gdy nacisnę gruszkę aż do chwili wybuchu.
— Fiu! — gwizdnął Ossipon do reszty przerażony. — Dwadzieścia sekund! Okropność! I wy uważacie, że moglibyście to wytrzymać? Ja bym zwariował.
— Dziura by się w niebie nie zrobiła. Oczywiście jest to słaba strona tego systemu, który przeznaczyłem tylko na własny użytek. Co gorsza, sposób, w jaki wybuch następuje, jest stale słabą stroną naszych bomb. Usiłuję wynaleźć zapalnik, który by się dostosowywał do wszystkich warunków akcji i nawet do nieoczekiwanych zmian tych warunków. Mechanizm giętki a jednak idealnie precyzyjny. Zapalnik prawdziwie inteligentny.
— Dwadzieścia sekund — mruknął znów Ossipon. — Brr! A potem —
Człowieczek odwrócił z lekka głowę; połysk jego okularów zdawał się mierzyć objętość piwiarni mieszczącej się w podziemiach słynnej restauracji pod Sylenem.
— Nikt nie uszedłby cało z tej sali — zabrzmiał wyrok, który był wynikiem oględzin. — Nawet tych dwoje idących w górę po schodach.
Pianino u stóp klatki schodowej huknęło mazura z bezczelną natarczywością. Klawisze zapadały się i podnosiły w tajemniczy sposób; wyglądało to na popis jakiegoś pospolitego i zuchwałego ducha. Potem wszystko ucichło. Przez chwilę Ossipon wyobrażał sobie tę rozgorzałą od świateł salę zamienioną w straszną, czarną jamę pełną kotłującego się wstrętnego dymu, zawaloną ohydnym rumowiskiem ceglanego gruzu i okaleczałymi ciałami. Ujrzał tak wy-