Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przechadzki, wlokąc się noga za nogą. Gdy burkliwa, nieposkromiona stara wiedźma przeniesie się do wieczności, zadzierzysty upiór też będzie musiał zniknąć — przyjdzie koniec na ognistego Karla Yundta.
Pan Verloc czuł się także urażony w swej etyce optymizmem Michaelisa. Łagodny apostoł został przygarnięty przez bogatą starą damę, która ostatnimi czasy posyłała go do swej willi znajdującej się na wsi. Były więzień mógł tam wałęsać się całymi dniami po cienistych dróżkach wśród rozkosznej, prawdziwie humanitarnej bezczynności. Co się zaś tyczyło Ossipona, temu drągalowi z pewnością nie zbraknie niczego, póki są na świecie głupie dziewczęta posiadające książeczki oszczędnościowe. I pan Verloc, mając usposobienie identycznie takie samo jak jego koledzy, wynajdywał między sobą a nimi głębokie różnice na podstawie nieznacznych odchyleń. Wynajdywał je z pewnym upodobaniem, ponieważ instynkt konwencjonalnej przyzwoitości był silnie w nim rozwinięty i ustępował tylko niechęci do wszelkiego rodzaju istotnej pracy. Ową cechę ujemną dzielił pan Verloc z wielką liczbą rewolucjonistów, reformatorów pewnego społecznego porządku. Albowiem człowiek nie buntuje się przeciw korzystnym dla niego stronom danego porządku, lecz przeciw cenie, którą trzeba zań płacić monetą ogólnie przyjętej moralności, ciężkiej pracy i panowania nad sobą. Rewolucjoniści są przeważnie wrogami dyscypliny i trudu. Trafiają się między nimi ludzie, którzy w swym poczuciu sprawiedliwości sądzą, że cena wymagana za pewien ład społeczny jest potwornie wielka, ohydna, gniotąca, uciążliwa, haniebna — że jest zdzierstwem niemożliwym do zniesienia.