Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieszał najwybitniejszych propagatorów idei z impulsywnymi zamachowcami; sądził, że organizacja istnieje tam, gdzie z natury rzeczy istnieć nie mogła; mówił o socjalistycznej partii rewolucyjnej to jak o znakomicie zorganizowanej armii, posłusznej na skinienie wodzów, to znów jak o luźnej grupie zbójeckich straceńców obozujących w górskim wąwozie. Pan Verloc otworzył raz usta aby zaprzeczyć, ale wstrzymało go podniesienie dużej, kształtnej białej ręki. Wkrótce ogarnął go taki strach, że nie usiłował nawet protestować. Słuchał zastygły w lęku, co wyglądało na bezruch wytężonej uwagi.
— Chodzi o szereg gwałtów — ciągnął spokojnie pan Władimir — nie tylko obmyślonych ale i wykonanych tu, w Anglii; w innym wypadku nie przydadzą się na nic, nie sprawią wrażenia. Pana przyjaciele mogliby podpalić pół kontynentu, a nie zjednaliby wcale tutejszej opinii publicznej dla zasadniczych praw represyjnych. Anglicy nie widzą dalej niż koniec swego nosa.
Pan Verloc odchrząknął, ale odwaga zawiodła go i nic nie powiedział.
— Takie zamachy nie potrzebują być szczególnie krwawe — ciągnął pan Władimir, jakby wygłaszając naukowy odczyt — ale muszą wzbudzić dostateczny lęk — muszą wywrzeć swój skutek. Ofiarą ich mogłyby paść na przykład budynki. Co jest obecnie największym fetyszem całej bourgeoisie, panie Verloc, no?
Pan Verloc rozłożył ręce i wzruszył lekko ramionami.
— Pan jest za leniwy aby myśleć — objaśnił ten gest pan Władimir. — Niech pan uważa na to co mówię. Fetyszem dnia dzisiejszego nie jest ani królew-