Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tajny wywiad nie jest. Otóż nie jest instytucją filantropijną. Wezwałem pana umyślnie aby to panu powiedzieć.
Pan Władimir zauważył wymuszone zdumienie na twarzy Verloca i uśmiechnął się szyderczo.
— Widzę że pan mię świetnie rozumie. Zdaje się, że pan jest wystarczająco inteligentny na swój fach. Czego nam teraz potrzeba, to czynów — czynów.
Powtarzając ostatnie słowo, pan Władimir położył biały palec wskazujący na brzegu biurka. Najlżejszy ślad chrypki znikł z głosu Verloca. Gruby jego kark nabiegł purpurą nad aksamitnym kołnierzem palta. Wargi mu zadrżały i otworzyły się szeroko.
— Jeśli pan tylko zechce przejrzeć moje sprawozdanie — zahuczał swym tubalnym, dźwięcznym basem od krasomówczych występów — przekona się pan, że ostrzegałem ambasadę jeszcze przed trzema miesiącami, gdy wielki książę Romuald miał przyjechać do Paryża; telegrafowano stąd o mych ostrzeżeniach do policji francuskiej i...
— Ciszej ! — wybuchnął pan Władimir, krzywiąc się i marszcząc. — Francuska policja nic sobie nie robiła z pana ostrzeżeń. Niech pan tak nie ryczy. O cóż panu chodzi do diabła?
Pan Verloc przeprosił tonem wyniosłej pokory za to, że tak się zapomniał. Oświadczył iż jego głos — słynny od szeregu lat z mów na zebraniach pod wolnym niebem i na wiecach robotniczych w wielkich salach — przyczynił się niemało do ustalenia jego reputacji jako solidnego, zaufanego towarzysza. Głos wchodził więc w skład jego użyteczności. Budził zaufanie do jego zasad. „Przywódcy wysuwali mnie zawsze na mówcę w chwili krytycz-