Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pracowitością. Donkin nachylił się. — Jimmy! — rzekł półgłosem.
Nie było odpowiedzi, lecz rzężenie ustało.
— Czy widzisz mnie? — spytał, drżąc.
Pierś Jimmy’ego podniosła się. Donkin, patrząc gdzieś w stronę, przytknął ucho do jego warg i usłyszał szmer, podobny do szelestu zeschłego liścia, trącego się o miękki piach nadbrzeżny. Szelest przeistoczył się w wyrazy:
— Zapal... lampę... i... odejdź, — wyszeptał Wait.
Donkin odruchowo spojrzał przez ramię na gorejący płomień; następnie, patrząc ciągle w bok, wymacał pod poduszką klucz. Schwycił go i w przeciągu dalszych pięciu minut gorączkowo ale zręcznie zakrzątnął się koło skrzynki. Gdy powstał, jego twarz — może pierwszy raz w życiu — płonęła rumieńcem — zapewne triumfu.
Wsunął zpowrotem klucz pod poduszkę, usiłując nie patrzeć na Jimmy’ego, który leżał nieruchomo. Odwrócił się tyłem do koi i ruszył ku drzwiom tak posuwiście, jakby były oddalone o milę. Za drugim krokiem już natknął się na nie. Ujął klamkę ostrożniutko, lecz w tejże chwili doznał nieodpartego wrażenia, że coś się dokonało za jego plecami. Skręciło go nagłym obrotem wtył, jak gdyby ktoś położył mu rękę na ramieniu. Zdążył w samą porę ujrzeć oczy Jimmy’ego, które błysnęły i zagasły, podobne dwu lampom, zmiecionym od jednego uderzenia. Coś jak purpurowa niteczka spłynęło mu po brodzie kątem warg, i przestał oddychać.
Donkin zamknął za sobą drzwi pocichu ale stanowczo. Śpiący ludzie, pootulani kurtkami, tworzyli na widnym pokładzie jakby bezkształtne nasypy, przypominające zaniedbane mogiły. Nie pracowano wcale tej nocy, i nieobecność jego przeszła niepostrzeżenie. Stanął jak wryty, zdumiony,