Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 189.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i przerażający; takim śmiechem mógłby się śmiać tylko jakiś nagle w złym śnie ujrzany kościotrup.
— Jest jedna dziewczyna — szepnął Wait — ...z ulicy Canton Street dziewczyna — — — Trzeciego inżyniera na pośpiesznym śrubowcu — — — puściła kantem — — — dla mnie. Przyrządza ostrygi tak jak ja lubię... Powiada — — — zerwałaby z najgładszym chłopcem — — — dla czarnego dżentelmena... Niby dla mnie. Kobiety mię lubią — dodał odrobinę głośniej.
Donkin zaledwie mógł wierzyć swoim uszom. Zdjęło go oburzenie.
— Ciebie? — Przecieżeś ty dla niej już nic nie wart — rzekł z nietajonym wstrętem.
Ale mówił do nieobecnego. Wait przechadzał się po wybrzeżu stoczni wschodnio-indyjskiej, mówił grzecznie: „Pójdźmy coś przekąsić“, popychał lustrzane drzwi, w świetle kinkietów gazowych ocierał się z królewską miną o bufet z mahoniu...
— A więc tobie się jeszcze zdaje, że zobaczysz ląd? — spytał Donkin zgryźliwie. Dżems Wait ocknął się raptem.
— Dziesięć dni — rzekł prędko i natychmiast wrócił myślą do krainy wspomnień, gdzie czas nie ma dostępu. Uczuł się spokojnym, wypoczętym, ukrytym bezpiecznie w głębi siebie samego, gdzie żadna wątpliwość nie mogła go dosięgnąć. Te długie chwile zupełnego spokoju miały w sobie coś z wieczności. Dobrze mu było i spokojnie pośród wspomnień wizyjnych, któremi się rozkoszował, biorąc je mylnie za obrazy nieodzownej przyszłości. Cały świat przestał dla niego istnieć. Donkin wyczuł to niejasno, jak ślepiec może wyczuć w mroku nieuchronny antagonizm otaczających go istnień, które pozostaną dla niego nazawsze nierealnemi, niewidzialnemi i godnemi zazdrości.