Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było jeszcze do warzenia, pełen dusznych skrupułów, i czuł, że gotowanie strawy takim jak my grzesznikom wystawia na szwank jego własne zbawienie. Co zaś do kapitana, to — służył pod nim aż siedem lat, powiada, i nigdy nie przypuścił, że taki człowiek...
— Co tam! Dajmy temu pokój... Stało się... Nie mogło to mnie ominąć. Zdrowy rozsądek do góry dnem w ciągu jednej minuty... Sława sponiewierana... To raczej dopust boży, niż cokolwiek bądź innego.
Donkin siedział ponuro na węglowej pace, majtał nogami i potakiwał. Za przywilej siedzenia w kuchni uiszczał się kucharzowi fałszywą monetą basowania mu; był zniechęcony i pełen oburzenia, co odpowiadało nastrojowi kucharza; nie mógł znaleźć słów dość surowych, by napiętnować nasze postępowanie; a gdy w zacietrzewieniu krytycznem pomstował na nas, wtedy kucharz, któryby był też chętnie ulżył sobie przekleństwami, gdyby to nie sprzeciwiało się jego zasadom, udawał że nie słyszy. Więc Donkin, nie przywoływany do porządku, klął za dwu, skamlał o zapałki, pożyczał tytoń, czuł się w kambuzie jak u siebie i całemi godzinami sterczał tam przy blasze. Stamtąd, poprzez ścianę, mógł słyszeć nas rozmawiających z Jimmy’m. Kucharz przesuwał rondle, trzaskał drzwiczkami paleniska i przepowiadał potępienie wieczne dla całego okrętowego towarzystwa; a Donkin, który nie wierzył w niebo ni piekło, wyjąwszy gdy potrzebował materjału do bluźnierstw, słuchał w gniewnem skupieniu, delektując się straszliwemi obrazami wieczystych mąk, malowanemi przez kucharza — w czem zresztą podobny był do ludzi, którzy napawają się opisami okrucieństw, zemsty, krwiożerczości i gwałtu...