Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 169.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdyby mi nie było pilno zajrzeć do Jimmy’ego! Zaco nas masz?
Donkin wstał i patrzał za Belfastem, wymykającym się przez wąskie drzwi kasztelu. Dookoła słychać było miarowe oddechy śpiących. W tem zaciszu Donkin zdawał się znów nabierać odwagi i wściekłości. Z jadowitym wyrazem na chudej twarzy stał w obszernem, pożyczonem odzieniu i wodził wściekłym wzrokiem, jakby wypatrując, coby tu zdruzgotać. W wąskiej piersi galopowało mu serce. Śpią! chwytała go żądza, aby poprzetrącać im karki, powydłubywać oczy, napluć w twarze. Potrząsał parą brudnych, chudych pięści w kierunku kopcących lamp.
— Tacy to z was mężczyźni! — wybuchnął zduszonym krzykiem.
Nikt się nie poruszył.
— Tyle w was męstwa, co i w myszy!
Podniósł głos do chrapliwego skrzeczenia. Wamibo wytknął rozczochrany łeb i spojrzał dziko.
— Jesteście śmieciem okrętowem. Spodziewam się, że wszyscy zejdziecie na psy, zanim pozdychacie.
Wamibo mrugał powiekami z zainteresowaniem, nie rozumiejąc o co chodzi. Donkin usiadł bezwładnie na ziemi; gorączkowym oddechem latały mu nozdrza, kłapał i zgrzytał zębami i z wciśniętym w pierś podbródkiem wyglądał, jak gdyby chciał wgryźć się we własne wnętrzności i dokąsać aż do serca...
Nazajutrz rano okręt, zaczynając nowy dzień swego tułactwa, przyoblekł się w glorję świeżości, która przypominała wiosnę lądową. Poszorowane deski pokładu lśniły długiemi, czystemi pasami; wczesne promienie słońca igrały olśniewająco na mosiądzu okuć, połyskiwały na sztangach złotemi linjami, a drobne cząsteczki słonej wody, zapomnia-