Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 163.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szybkiemi krokami skierował się ku zejściu. Obaj oficerowie powiedli za nim w świetle gwiazd zdumionym wzrokiem. Na czwartym stopniu przystanął i, zmieniwszy ton, rzekł z głową tuż nad pokładem:
— Dziś w nocy będę czuwał, na wszelki wypadek. Zawołajcie mię, gdyby co... Czy widział pan oczy tego chorego murzyna, panie Baker? Zdawało mi się, że mię o coś błaga. O co? Daremna wszelka pomoc. Ten czarny nieborak taki opuszczony, samotny wśród nas i patrzał na mnie, jakby już jedną nogą był w piekle. No a ten nędzny Podmore! Niechże biedak umiera w spokoju. Ostatecznie ja tu wydaję rozkazy. Moje słowo jest wolą. A zatem niech tak będzie. Dajmy mu spokój. I on może był kiedyś kawałkiem człowieka... Czuwajcie pilnie.
To powiedziawszy, kapitan znikł w zejściu, a jego podwładni stali, spoglądając jeden na drugiego z większem zdumieniem, niż gdyby ujrzeli nagle statuę kamienną, która ocieka żywemi łzami, bolejąc nad niepewnością życia i śmierci...
W niebieskawej mgle, powstałej ze spiralnych włókien dymu, sterczących z fajek, kasztel zdawał się być rozległą halą. Pod powałą, między belkami, dym zgęstniał w chmurę; lampy, okolone aureolami, tliły się jak dwa martwe, bezpromienne ogniki w otoczach z szkarłatnego żaru. Ludzie w pozycjach niedbałych porozwalali się na podłodze, lub stali, zgiąwszy jedno kolano, przyparci ramieniem do ściany. Poruszały się usta, błyskały oczy, gestykulujące ręce żłobiły wiry w dymie. Wrzawa głosów piętrzyła się, rosnąc wyżej i wyżej, jak gdyby wąskość drzwi tamowała jej szybki odpływ. Ludzie z dolnej warty, w koszulach, migali długiemi, białemi nogami, podobni bredzącym lunatykom; od