Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

manem wzdłuż kamiennego wybrzeża portu, gdzie niema ani kropli wody. Jimmy kręci się na wietrze razem z temi plewami — czuje zmęczenie i jakąś dziwną lekkość. Jest bez wnętrzności. Czuje się lżejszym i suchszym od plew. Rozszerzył wdechem pustą klatkę piersi. Wdął w siebie z powietrzem całą masę jakichś osobliwych rzeczy, coś jakby drzewa, domy, ludzi, słupy latarń... Już niema nic! Niema więcej powietrza — a on jeszcze nie skończył swojego długiego wdechu. Ależ on w celi więziennej! Zamykają go właśnie. Jakieś drzwi się zatrzasły. Zgrzytnął klucz dwukrotnym spustem, i chluśnięto na niego kubełkiem wody. Och! Poco to?...
Otworzył oczy i pomyślał sobie, że upadek był za ciężki, jak na niego, człowieka pustego — całkiem pustego w środku. Znajdował się w swojej kajucie. — A! kajuta — doskonale! — Był zlany potem, ręce ciążyły mu, jak ołów. Zobaczył, że kucharz stoi we drzwiach, trzymając w jednej ręce klucz mosiężny, a w drugiej — lśniący czajnik cynowy z pałąkiem.
— Zamykałem na noc — oznajmił kucharz, promieniejący zadowoleniem: — Dopiero co wybiła ósma. Przynoszę ci garnek zimnej herbaty, żebyś na noc miał coś do picia. Osłodziłem ją nawet białym cukrem od święta. Co tam — okręt od tego nie utonie.
Wszedł, powiesił czajnik u węgła koi.
— Co słychać? — rzekł ceremonialnie, poczem siadł na kuferku.
— Hm — odburknął Wait niezbyt głośnie.
Kucharz obtarł sobie czoło jakimś brudnym łachem bawełnianym, który następnie zawiązał sobie na szyi.
— Tak robią palacze na parowcach — rzekł wesoło, niezwykle rad z siebie: — Moja praca jest przynajmniej