Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 141.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawia się, jakby tu najlepiej uchwycić osobliwą gadzinę, która może ukłuć albo ukąsić. Jednakże powiedział tylko:
— Pan Baker zobaczy, że ciebie niema i znów będzie dogryzał.
Donkin wstał, aby pójść.
— Już ja go urządzę pewnej pięknej nocy, zobaczysz — rzucił przez ramię.
Jimmy odparł natychmiast.
— Ty jesteś jak papuga, skrzecząca papuga.
Donkin zatrzymał się i z uwagą przechylił na bok głowę. Jego wielkie, odstające uszy, przezroczyste i porysowane żyłkami, podobne były do cienkich skrzydeł nietoperza.
— Tak? — odpowiedział, stojąc tyłem do Jimmy’ego.
— Tak! Paplesz wszystko, co wiesz — jak... jak plugawe białe kakadu.
Donkin czekał. Słuchał, jak tamten oddycha głęboko i powoli, niby pod centnarowym na piersi ciężarem, wreszcie spytał spokojnie:
— Co ja wiem?
— Co!... To, co ja ci mówię... nie dużo. Co ty w tem masz... żeby tak ciągle mówić o mojem zdrowiu?...
— Toć to wierutny szwindel! Parszywe, nędzne oszustwo pierwszej klasy. Ale ja nie dam się na to nabrać. Ja — nie!
Jimmy milczał. Donkin zagłębił ręce w kieszeniach i jednym krokiem podsunął się aż do tapczanu.
Ja mówię — ot co. Niema tu ludzi z charakterem. To są owce, nad któremi można przewodzić. Ale ciebie popieram... Czemużby nie? Dobrze ci się wiedzie.
— Owszem. Przeciwko temu nic nie powiadam.